poniedziałek, 29 grudnia 2014

Kevin Sam W Domu.

TYTUŁ ORYGINALNY: HOME ALONE
REŻYSERIA: CHRIS COLUMBUS
SCENARIUSZ: JOHN HUGHES
PRODUKCJA: USA
GATUNEK: KOMEDIA, FAMILIJNY
CZAS TRWANIA: 1h 43min
PREMIERA W POLSCE: 25 XII 1992


Tego filmu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Nie ma na tym świecie ludzi, którzy by się nie zgodzili, że jest to najbardziej kultowy film o tematyce świątecznej jaki kiedykolwiek zrobiono. W Polsce Święta z Kevinem to już tradycja. Wiele rodzin nie wyobraża sobie Wigilii bez wspólnego oglądania słynnego Kevin sam w domu. Co takiego ma w sobie ten film, że 24.12 o 20:00 od 13 lat przyciąga przed telewizory tysiące ludzi? Dokładne odpowiedzenie na pytanie jest pewnym wyzwaniem i zawiera w sobie wiele niejasności. Ale jedno jest pewne; ten kto go obejrzy, tego nie pożałuje ...

Tym, którzy nie znają jeszcze opowieści pt. Kevin, postaram się ową przybliżyć. Dzień przed Bożym Narodzeniem. 15-osobowa rodzina McCallisterów wyjeżdża jutro na Święta do Paryża. W nocy w wyniku silnego wiatru zostają uszkodzone okoliczne linie elektryczne. Wszystkie pobliskie domy zostają pozbawione prądu. Następnego dnia, niczego nieświadomi McCallisterowie zasypiają na samolot. W domu rozpętuje się istny chaos. Liczy się tylko jedno: dotrzeć na lotnisko. W ostatniej chwili wyjeżdżają i docierają na czas na swój lot. Dopiero będąc w połowie drogi do celu, orientują się, że o czymś zapomnieli. O swoim najmłodszym synu - Kevinie. 8-letnie dziecko zostaje pozostawione samemu sobie. Jednak Kevin nie jest zwykłym chłopcem i już niebawem przyjdzie mu to udowodnić w walce z dwoma bandytami, którzy chcą okraść jego dom ...


Niebanalna historia, cudowni aktorzy i niesamowite, jedyne w swoim rodzaju poczucie humoru. Do tego bawi, odpręża i pozwala (na swój sposób) poczuć magię świąt. Czego chcieć więcej? W swoim gatunku ten film jest po prostu królem. Królem przez duże K. Wielu reżyserów próbowało, ale po prawie 25 latach od premiery, on ciągle jest na szczycie. I nie zanosi się, żeby przez następne 25 miało się coś zmienić (dobrze, trochę przesadzam, niech będzie 10).

Nielubiany wśród dorosłych, uwielbiany przez dzieci. Ale czemu dorośli w niektórych przypadkach aż tak go nie lubią? Często słyszę, że najbardziej irytująca jest nieśmiertelność dwójki bandziorów. Najpierw spada ze schodów, podam dostaje żelazkiem w głowie, staje gołą stopą na gwóźdź, znowu spada ze schodów i dostaje puszką farby w głowę. Ale co tam, idzie dalej. Może irytować? Może. Ale czy aż tak bardzo by go w ogóle nie oglądać? Nie sądzę. Owszem muszę przyznać, że filmie jest kilka niewyjaśnionych spraw i niedociągnięć. Ale nie są na tyle poważne by zniechęcić do siebie ludzi (co można zauważyć między innymi w jego ciągle wysokiej popularności).

Kevin sam w domu stał się tradycją również u mnie. Oglądam go co roku od 13 lat. Rok w rok. I ciągle mi się nie znudził. A najlepsze jest to, że ciągle mnie śmieszy. Jak to możliwe? Nie wiem. Nie potrafię powiedzieć, co takiego jest w historii o małym chłopcy, który daje w kość dwóm włamywaczom. Ale coś jednak jest. Dlaczego akurat ten zdobył światową sławę? Czy to wina świetnego doboru aktorów? Świątecznych piosenek, które potęgują świąteczną atmosferę? Genialnego poczucia humoru? Czy po prostu fajnie jest popatrzeć jak dziecko niemiłosiernie bije dorosłych ludzi? Nie mam pojęcia. Ale czy to ważne? Dla mnie najbardziej liczy się to, że ten film sprawia, że nawet najbardziej oporni ludzie dzięki niemu potrafią poczuć, że są Święta. I to się najbardziej liczy. Nie ważne jak, nie ważne gdzie, ważne, że jest.

Moja ocena: 10/10.


sobota, 27 grudnia 2014

Artur Ratuje Gwiazdkę.

TYTUŁ ORYGINALNY: ARTHUR CHRISTMAS
REŻYSERIA: SARAH SMITH
SCENARIUSZ: PETER BAYNHAM
PRODUKCJA: USA, WIELKA BRYTANIA
GATUNEK: ANIMACJA, FAMILIJNY
CZAS TRWANIA: 1h 37min
PREMIERA W POLSCE: 25 XI 2011


Święta, święta i po świętach. Ale w związku z wciąż trwającą świąteczną atmosferą, gdyż nareszcie(!) pojawił się śnieg, postanowiłam to kontynuować i dochodząc wreszcie do sedna sprawy, przedstawiam Wam bardzo sympatyczny i jakże świąteczny film - Artur ratuje Gwiazdkę.

Historia nie jest specjalnie ambitna, ale za to bardzo wzruszająca. Św. Mikołaj ma dwóch synów: Stevena, który jest mózgiem operacji dostarczania prezentów, a także zarządcą wszystkich elfów, drugi syn - Artur odpisuje na listy dzieci. Jest noc Bożego Narodzenia. Trwa dostarczanie prezentów, Mikołaj choć już stary, spisuje się świetnie, wszystko przebiega zgodnie z planem. Operacja zostaje zakończona, wszyscy wracają bezpiecznie na Biegun Północny. Około 4 nad ranem zostaje odkryty błąd, właściwie jeden prezent. Niestety oznacza to, że jakieś dziecko nie otrzymało upominku. Artur dowiaduje się o tym i informuje swojego brata. Ten twierdzi, że nie ma szans na dostarczenie prezentu do dziewczynki na czas i każe zaprzestać jakichkolwiek działań w tym celu. Młodszy syn Mikołaja się jednak nie poddaje i z pomocą swojego dziadka, niegdyś także Mikołaja, postanawia dowieźć go do pominiętego dziecka przed wschodem słońca. Zadanie z pozoru proste okazuje się przygodą pełną najróżniejszych problemów ...


Nie jest to może film, który jakoś wyróżnia się spośród tych wszystkich, niesamowicie licznych filmów animowanych o tematyce świątecznej, które mają opowiadać o wspaniałości św. Mikołaja i o tym, że on naprawdę istnieje. Niby głupia bajeczka dla dzieci, ale coś jednak w sobie ma. Najmłodsi oczywiście skupiają się na jednym: Mikołaj istnieje! Ale jest tam o wiele więcej rzeczy, które starsi (UWAGA, NIE CZYTAĆ DZIECIOM), znający straszną prawdę ludzie, zauważą i mam nadzieję, że docenią. Piękne w tym filmie jest to, że w tak łatwy i przyjemny sposób pokazuje istotę determinacji. Że jeśli czegoś bardzo chcesz i robisz wszystko, żeby to się spełniło, to przy odrobinie szczęścia, to jest możliwe. Artur pokazuje innym, że mimo utraty wiary we własne możliwości i tego, że ludzie dookoła w ciebie nie wierzą, trzeba robić to co się robi dobrze i można osiągnąć sukces, spełniając przy tym marzenia swoje i innych.


W filmie nie brakuje również poczucia humoru. Jednak to wzruszające chwile powodują, że Artur ratuje Gwiazdkę zostanie zapamiętany i mam nadzieję, że dołączy do stałych bywalców w telewizji na czas Bożego Narodzenia, obok takich hitów jak Kevin sam w domu, Charlie i fabryka czekolady, czy Ekspres Polarny.

Moja ocena: 8/10.

sobota, 13 grudnia 2014

Drużyna.

REŻYSERIA: MICHAŁ BIELAWSKI
SCENARIUSZ: MICHAŁ BIELAWSKI
PRODUKCJA: POLSKA
GATUNEK: DOKUMENTALNY, SPORTOWY
CZAS TRWANIA: 1h 20min
PREMIERA W POLSCE: 8 VIII 2014


Jako wierna fanka polskiej siatkówki czekałam na ten film z niecierpliwością. Niestety nie udało mi się go obejrzeć w kinie, czego trochę żałuję. Musiałam więc czekać aż Drużyna pojawi się w internecie. No i doczekałam się. Muszę powiedzieć, że tak na dobrą sprawę, nie jest to film dla kogoś, kto nie interesuje się siatkówką. Jest tu dużo nawiązań do najróżniejszych zawodów, zawodników i wydarzeń sportowych, a bez podstawowej wiedzy o nich można się najzwyczajniej na świecie pogubić. Ale mimo wszystko nie będę na starcie zniechęcać, bo jeśli chodzi o recenzowanie nie ma nic bardziej demotywującego.

Fabuła? No nie wiem, naprawdę nie wiem o czym może być film dokumentujący wieloletnie zmagania polskich siatkarzy ... Ale tak na serio, to tak czy siak jest prawda. Treść jest bardzo monotonna. Urywki z meczów, przerwa na wywiad, zdjęcia z treningów, przerwa na wywiad, urywki z meczów... i tak w kółko przez prawie półtorej godziny. Szczerze mówiąc, dawno tak bardzo się nie zawiodłam. Tyle czekania tak naprawdę na nic. Nie wiem, czy moje oczekiwania były może zbyt wygórowane, ale co jak co zawiedli mnie na całej linii.

Po pierwsze wspomniana już fabuła. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Co prawda nie widziałam wcześniej żadnego filmu o jakimkolwiek sportowcu, ale nawet bez porównania mogę stwierdzić, że można to było zrobić lepiej. Nie ma pojęcia, czy do robienia tego zabrali się  niewłaściwi ludzie, czy zrobili to za wcześnie i przez to nie mieli wystarczającą materiału, czy nie mieli po prostu pomysłu. Rozumiem, że chcieli pokazać jak trudno jest być siatkarzem i z jakimi wyrzeczeniami i poświęceniem muszę się spotykać na co dzień oni i ich rodziny. No dobra, wszystko okej, no ale ujęcia z treningów, zadanie im kilku głupkowatych pytań pod tytułem Co czujesz po zwycięstwie? i pokazanie fragmentów meczów nie wystarczy. To wszystko się nie trzyma kupy.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja jako osoba interesująca się siatkówką od lat, tak strasznie się na tym filmie wynudziła. Liczyłam na odświeżenie miłych wspomnień, pełnych wzruszeń i nie raz płaczu, na poznanie biało-czerwonych "od kuchni", a nie przez godzinę oglądać jak się pocą na siłowni. W takiej sytuacji nie wyobrażam sobie jak ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o tym sporcie miałby się tym zainteresować. Bo przecież ten film miał przede wszystkim za zadanie zachęcić Polaków do oglądania zbliżających się Mistrzostw Świata. Porażka. Po prostu Porażka.

Będąc w temacie Mistrzostw Świata i nawiązując do zbyt wczesnej premiery, nie można zapomnieć o najważniejszym. Gdzie w tym filmie jest nasze zwycięstwo na MŚ?! Jest to najważniejsze wydarzenie sportowe tego roku. Jak mogło tego zabraknąć? A tak, że Drużyna została nakręcona tylko i wyłącznie z powodu promowania tej imprezy. Zero myśli o kibicach. Wielkie, okrągłe zero.

Moja ocena: 3/10.

niedziela, 30 listopada 2014

Sierota.

TYTUŁ ORYGINALNY: ORPHAN
REŻYSERIA: JAUME COLLET-SERRA
SCENARIUSZ: DAVID JOHNSON
PRODUKCJA: FRANCJA
GATUNEK: THRILLER
CZAS TRWANIA: 2h 3min
PREMIERA W POLSCE: 21 VII 2009


Uwielbiam thrillery. Za ich trzymającą w napięciu fabułę, wspaniałe postaci i zaskakujące (chociaż nie zawsze) zakończenie. Ten ma to wszystko. I jeszcze więcej. Osiągnąć coś takiego nie jest łatwo, chociaż w tym przypadku nie udało obyć się bez kilku (niektórych nawet poważnych) błędów i niedociągnięć. Ale jednego "Sierocie" nie można odmówić. Wstrząsającej i choć czasami brutalnej, to wciąż niesamowicie wciągającej historii...

Wszystko zaczyna się, kiedy małżeństwo w wyniku poronienia, tracą dziecko. W obliczu tej sytuacji postanawiają adoptować córkę - 9-letnią dziewczynkę imieniem Esther. Esther jest tajemnicza i trochę zamknięta w sobie, a jej przeszłość nie jest nikomu znana. Przełożona siostra zakonna sierocińca ostrzega przyszłych rodziców o dziwnych wydarzeniach, które miały miejsce, gdy w pobliżu znajdowała się 9-latka. Nie zniechęca ich to jednak i zabierają dziewczynkę do domu. Z początku wszystko przebiega zgodnie z planem. Esther dogaduje się z pozostałą dwójką rodzeństwa, dobrze się uczy, nie sprawia problemów. Z czasem matka - Kate dowiaduje się różnych, podejrzanych rzeczy na jej temat. Nie wie jeszcze bowiem, kim tak naprawdę jest Esther i że niedługo pozna przerażającą prawdę ...

Jak większość thrillerów, ten także ma swój nudny i trochę za bardzo przeciągający się początek, który ma za zadanie wprowadzić nas w oglądaną właśnie historię. Jednak nie jest on tak długi i monotonny jak w np. "Szóstym Zmyśle". Od początku co prawda można się domyślić, że z główną bohaterką jest coś nie tak. Jednak powiedzenie, że jest z nią coś nie tak, można uznać wręcz za ekstremalnie łagodne określenie. Nie mogę jednak zdradzać zbyt wielu szczegółów, by nie spoilerować, ale trudno napisać o tym filmie coś więcej by nie zdradzić jakiegoś elementu zaskoczenia. Mogę jednak powiedzieć, że jest to film dość brutalny. Pojawia się tak kilka nieprzyjemnych scen, na których nie ukrywam, musiałam odwrócić wzrok. Idealny przykład: tłuczenie konającego gołębia młotkiem. I do tego niezliczona ilość ludzkich zwłok. Słodko. Dlatego nie polecam go osobom o słabych nerwach.

Nie licząc wielu zalet, które "Sierota" z pewnością ma, jak już wspomniałam pojawiło się parę, moim zdaniem błędów. Najbardziej jakby zniechęcającym jest ciągłe dobijanie wroga. Najpierw na niego spadasz z dużej wysokości, potem uderzasz donicą w głowę, później topisz i jeszcze raz topisz. A on i tak ciągle żyje. No proszę, ile można ?!

W sumie jest to dobry film. Nie należy może do kategorii takich, które trzeba koniecznie obejrzeć, ale na pewno nie pożałujecie. Bardzo podoba mi się ta mroczna stylizacja. Wszystko utrzymane w zimnej, prawie czarno-białej kolorystyce, a także świetna muzyka potęgują uczucie niepokoju, ale takiego przyjemnego, interesującego. Wiele scen mordu nie psuje całego efektu według mnie, nawet dodaje lekkiego smaczku horroru. Chociaż niektórzy nie przyzwyczajeni do tego ludzie mogliby pomyśleć, że to przesada. Dlatego mimo wszystko, nie jest to film dla każdego. Ale ci którzy dadzą radę, na pewno tego nie pożałują.

Moja ocena: 7/10.

niedziela, 23 listopada 2014

Igrzyska Śmierci: Kosogłos cz.1.

TYTUŁ ORYGINALNY: THE HUNGER GAMES: MOCKINGJAY PART 1
REŻYSERIA: FRANCIS LAWRENCE
SCENARIUSZ: DANNY STRONG
PRODUKCJA: USA
GATUNEK: AKCJA, SCIENCE FICTION
CZAS TRWANIA: 2h 3min
PREMIERA W POLSCE: 21 XI 2014


Nie zamierzam ukrywać, że jestem wielką fanką Igrzysk Śmierci. Wiem, że niektórzy uważają, że jest po prostu kolejną serią przygodową dla nastolatków typu Harry Potter. Ale ten film to coś więcej. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak bardzo przeżywała wszystko razem z bohaterami. Martwiłam się o nich, szczerze, naprawdę. Jakby byli moimi braćmi, siostrami, kimś bardzo dla mnie ważnym. A to wszystko w dużej mierze jest zasługą niepowtarzalnej i jedynej w swoim rodzaju historii ...

Trzecia część zaczyna się prawie dokładnie w tym samym miejscu gdzie skończyła się druga. Towarzyszymy Katniss, która trafiła do "zaginionego" Trzynastego Dystryktu. Poznaje tam m.in. panią prezydent Almę Coin, która wraz z Plutarchem Havensbeem namawia ją do działalności propagandowej, która ma na celu rozbudzenie nadziei w rebeliantach na terenie całego Panem. Ludzie walczą i chcą stawić czoło Kapitolowi jednak wszelkie ich działania z reguły zostają zgaszone w zarodku. Do tego właśnie potrzebna jest Katniss, która jako Kosogłos musi pchnąć innych do walki. W odwecie prezydent Snow zaostrza sytuację poprzez chociażby publiczne egzekucje ludzi, którzy dopuścili się zdrady w postaci kontaktu z symbolem kosogłosa. W całej zawierusze rewolucji jest jednak światło... pojawia się szansa uwolnienia Peety ...

Ta część jest inna niż pozostałe. Nie ma już dożynek, igrzysk ani codziennej walki o jedzenie. Teraz jest wojna, rebelia i szansa na obalenie chorego systemu. Przez to z odległej fantastyki, czegoś prawie, że zupełnie nierealnego, powstało coś, co jest bliskie i jak najbardziej prawdopodobne. Walka o wolność, niepodległość, o normalne życie. Ciągłe bombardowania i życie w strachu. W naszej historii to już było. Tam to się dopiero zaczyna. Zadziwia mnie fakt w jak prosty, a zarazem niewiarygodny sposób ten film potrafi porwać człowieka. Twoją duszę. Twoje ciało. Twój umysł. O to im chyba chodziło: przed obejrzeniem go przez ostatni rok zwiastuny, plakaty, billboardy. To wszystko mnie nakręcało jeszcze bardziej, przy każdej okazji ciarki na plecach. Podczas oglądania ciarki przeszły w dreszcze, serce biło mocno jak nigdy, a oczy i usta otwarte przez prawie cały czas z niedowierzania.  Po obejrzeniu, fizyczny spokój, ale tylko pozorny, bo umysł jest zaprzątnięty nim bez przerwy, 24h. I nie jestem w stanie myśleć o niczym innym. Mnożąc to razy kilka milionów fanów, można by stworzyć istną armię zombie. Naprawdę.

Patrząc teraz trochę bardziej trzeźwo (bo nie da się ukryć, że film powoduje pewnego rodzaju oszołomienie)... GENIALNY, GENIALNY i jeszcze raz GENIALNY! Nie wiem jak oni to robią, po prostu nie wiem, jak można stworzyć coś tak cudownego. Akcja, fabuła, reżyseria, aktorzy, efekty specjalne - wszystko na najwyższym poziomie. Dzięki Bogu, że przerywali od czasu do czasu to napięcie związane z jakże wybuchową fabułą, bo serce biło mi tak mocno, że dobrze, że chociaż na moment mogło trochę odpocząć. Łzy. Jakże szczere i pełne smutku. Twórcy nie mają litości. No, nie mają. I muzyka. Jestem wprost oczarowana piosenką "Drzewo Wisielców". Niby prosta, ale jakże pełna emocji i prawdy. Nucę ją w kółko i w kółko. I jeszcze raz. Nie wiedziałam, że Jennifer Lawrence (filmowa Katniss Everdeen) tak ładnie śpiewa. Jestem mile zaskoczona.

Na tym właśnie polega cały ewenement Igrzysk Śmierci. Na tym, żeby tak prawdziwie zaczarować widzów, żeby przeżywali to razem z tobą. I wbrew regułom, gdzie pierwsza część jest częścią najlepszą, tutaj została złamana. Każda następna jest lepsza od poprzedniej. I ci, którzy mówili, że pierwsza adaptacja jest o dziewczynie biegającej z łukiem po lesie, teraz w końcu muszą przyznać rację, że to wszystko znacznie wykracza poza ten pogląd.

Moja ocena: 10/10. 

niedziela, 16 listopada 2014

Wszyscy Jesteśmy Chrystusami.

REŻYSERIA: MAREK KOTERSKI
SCENARIUSZ: MAREK KOTERSKI
PRODUKCJA: POLSKA
GATUNEK: DRAMAT
CZAS TRWANIA: 1h 47min
PREMIERA W POLSCE: 21 IV 2006


Nareszcie jakiś polski film, można by powiedzieć. Ale po fali entuzjazmu wkrótce nadejdzie fala smutku, zniesmaczenia i nudy. Takimi przymiotnikami bowiem, opisałabym to dzieło Marka Koterskiego. Osobiście nigdy nie oglądałam wcześniej żadnych filmów tego reżysera, dlatego nie mam porównania do innych i kompletnie nie mam pojęcia w jakim tworzy stylu. Z taką mniej więcej wiedzą przystąpiłam do obejrzenia Wszyscy Jesteśmy Chrystusami, poniekąd do tego zmuszona (ach, szkoła), a poniekąd najzwyczajniej w świecie zaciekawiona.

W tym filmie nie ma jako tako ściśle określonej historii, która miałaby swój jasny początek i koniec. Trzeba oczywiście wspomnieć, że jest to kontynuacja filmu Dzień Świra (którego nie miałam przyjemności obejrzeć), z czego można wnioskować, że występuje nawiązanie do poprzedniego opowiadania, na temat którego po prostu nie mogę się wypowiedzieć, bo go nie znam. Są to tylko moje domysły i spekulacje. Przechodząc do rzeczy - film jest rozmową syna Sylwka ze swoim ojcem Adamem Miauczyńskim, byłym (jak myślę) już alkoholikiem. Syn wypomina mu wszystkie przykrości, które spotkały go przez uzależnienie ojca, zaczynając od jedynek w szkole aż do życia w ciągłym lęku. Rozmowa przeplatana jest tzw. retrospekcją, czyli cofnięciem się do przeszłości, w których raz Adam, a raz Sylwek wspominają i tym samym przedstawiają swój punkt widzenia na różne wydarzenia w ich życiu.

Tak naprawdę ten film nie wybiega fabułą nic poza to o czym wspomniałam. Jest to jeden z tego typu filmów, który prawie nic nie znaczy bez tej drugiej, niewidocznej na pierwszy rzut oka, metaforycznej strony. Wiadomo, łatwo można dostrzec i wynieść z tego filmu jedną, prostą nauczkę: nie pij! Bo spotka cię mniej więcej to co głównego bohatera. Ale tutaj chodzi o coś więcej. Samo chociażby nawiązanie tytułem do religii chrześcijańskiej już sugeruje, że to nie jest łatwy i przyjemny film, tylko coś nad czym w trakcie i po obejrzeniu trzeba się będzie porządnie zastanowić. Mogłabym się co prawda rozwodzić na te wszystkie tematy o symbolice, przesłaniach, ukrytych wiadomościach itp. itd. Ale jestem człowiekiem, dla którego ostatnią rzeczą, jaką chce w życiu robić jest zastanawianie się nad filozoficzną stroną wszystkiego co mnie otacza. Zapewne każdy inny nie widzi innego sensu w recenzji Wszyscy Jesteśmy Chrystusami jeśli nie chcę się pisać o prawdziwym znaczeniu tego filmu. Przepraszam bardzo, ale jestem jaka jestem i tego zmienię.                           

Nie będę ukrywać, że to co właśnie zobaczyłam, mówiąc prostymi słowami nie podoba mi się. Wolę filmy, które swoją historią wcisną mnie w fotel, porządnie i to tak, że nie będę się chciała wydostać. Wiem, że ten ma swoją wartość i z tego co słyszałam jest uznawany za jeden z lepszych, jednak przykro mi, ale nie przekonuje mnie wizja zastanawiania się przez cały czas hmmm ... to bez sensu. co to może znaczyć? Tak więc, przepraszam jeśli kogoś uraziłam swoją recenzją, ale nie przemawia to do mnie i chyba nigdy nie przemówi. Ten jeden punkt daję tak naprawdę za aktorów, których znam i wiem, że są fantastyczni w tym co robią.

Moja ocena: 1/10.

piątek, 14 listopada 2014

Kraina Lodu.

TYTUŁ ORYGINALNY: FROZEN
REŻYSERIA: CHRIS BUCK
SCENARIUSZ: JENNIFER LEE
PRODUKCJA: USA
GATUNEK: ANIMACJA
CZAS TRWANIA: 1h 48min
PREMIERA W POLSCE: 29 XI 2013


Niektórzy twierdzą, że filmy animowane to tak naprawdę nie są filmy, tylko pełnometrażowe kreskówki. Poniekąd mogę się z tym zgodzić, chociaż jest to troszkę krzywdzące, bo jednak film to film i nie ważne czy animowany czy nie, to ciągle nim jest. Oczywiście trzeba przyznać rację, że nie ma tutaj prawdziwych aktorów, a wszystko zostało wygenerowane komputerowo. To nie zmienia jednak faktu, że może podlec normalnej recenzji, tak jak cała reszta. W związku z tym chciałabym się podzielić z Wami tym oto świetnym filmem, który zwie się Krainą Lodu...

Na początku twórcy wprowadzają nas w pewnego rodzaju prolog całej historii. Poznajemy dwie siostry które są jeszcze małymi dziećmi: straszą Elzę i młodszą Annę. Elza ma wyjątkową moc, mianowicie potrafi zamieniać wszystko w lód. Pewnego razu w wyniku nieszczęśliwego wypadku strzela lodem w głowę swojej siostry. Zaniepokojeni rodzice zawożą dziecko do trollów, które zdejmują klątwę z Anny, jednak jest jeden warunek: nie będzie pamiętała, że jej siostra ma nadprzyrodzone zdolności. Sprawia to, że siostry bardzo oddalają się od siebie, nie rozmawiają ze sobą, nie bawią się razem, aż w końcu stają się sobie praktycznie obce. Po kilkunastu latach w dzień koronacji Elzy na królową, Anna przez przypadek odkrywa tajemnicę swojej siostry, a ta w wyniku impulsu zamienia okolice w skutą lodem krainę i ucieka. Anna postanawia ją odnaleźć. Za wszelką cenę.

Nie jest to może film, który jakoś zmienił moje zapatrywanie na świat, nie zakochałam się w nim na tyle, by oglądać go po 5 razy dziennie. Mimo to pozostawia miłe wspomnienia, jest naprawdę fajnie skonstruowany, bez naciągań i bezmyślnych reakcji głównych bohaterów, co w najnowszych animacjach stało się niestety bardzo powszechne. Ciekawa, wartka akcja oraz charyzmatyczni i niekiedy naprawdę dowcipni bohaterowie sprawiają, że film tworzy jedną, wspólną całość. Nie braknie oczywiście momentów wzruszeń jak i wątków miłosnych. Jednak są one rozmieszczone mądrze i w odpowiedniej ilości.

Nie można zapomnieć oczywiście o tym, że bardziej niż z fabuły film zasłynął (niektórzy uważają, że już kultowymi) piosenkami. Można go nawet zaliczyć do pewnego rodzaju musicalu. Rzeczywiście, muzyka bardzo dobrze dobrana, ciekawa tematycznie, bez banalnych tekstów. Przy niektórych można się autentycznie popłakać. Jedna z nich grana bodajże z trzy razy, stała się już pod koniec irytująca, ale cóż, nie ma rzeczy idealnych.

Podsumowując, Krainę Lodu z czystym sercem mogę polecić wszystkim, bo jest to film nie tylko dla najmłodszych. Bawi, uczy i zaskakuje. Na koniec dodam tylko pewien cytat, obok którego po prostu nie można przejść obojętnie. Jest naprawdę piękny i chyba w całości oddaję ideę tej historii:

"Dla niektórych warto się roztopić."

* obejrzycie, a zrozumiecie :) 

Moja ocena: 9/10. 


+ przepraszam za długą nieobecność, ale wiadomo nauka nie pozostawia dużo czasu wolnego ... Ale postaram się poprawić. Obiecuję.

sobota, 18 października 2014

Inni.



TYTUŁ ORYGINALNY: THE OTHERS
REŻYSERIA: ALEJANDRO AMENABAR
SCENARIUSZ: ALEJANDRO AMENABAR
PRODUKCJA: HISZPANIA, FRANCJA, USA
GATUNEK: THRILLER
CZAS TRWANIA: 1h 41min
PREMIERA W POLSCE: 4 I 2002


Zbliża się Halloween, więc tak tematycznie postanowiłam zrecenzować jakiś thriller. Ale mówiąc jakiś thriller ci, którzy obejrzeli ten film, powiedzieliby, że go obrażam. I mieliby rację. Nie jest to jakiś tam thriller, jeden z wielu. Ten jest niesamowity, przerażający i według mnie jak najbardziej jednym z przodowników w swojej kategorii. Niesamowita historia, ciągły dreszcz przechodzący po ciele i zaskakujące zakończenie. Ale to nie wszystko ... 

Anglia, XIX wiek. Grace Stewart (w tej roli Nicole Kidman) wprowadza się do opuszczonej rezydencji z dwójką swoich dzieci Anne i Nicholasem. Całymi dniami rodzina siedzi w zamknięciu, w całkowitych ciemnościach, nikt nie ma prawa do domu wejść, ani z niego wyjść. A to wszystko, dlatego, że dzieci cierpią na pewną, bardzo rzadko chorobę - są uczulone na słońce. Grace musi sobie z tym wszystkim radzić sama, bo jej mąż - Charles, wyjechał na wojnę, a ona nie widziała go od kilku lat. Do tego w domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Anne twierdzi, że rozmawia z duchami, okna same się otwierają i zamykają, przez co dzieci wystawione są na zabójcze dla nich działanie promieni słonecznych. W związku z zaistniałą sytuacją Grace zatrudnia służbę. Jednak zamiast umorzenia przykrych wydarzeń, nasilają się. Pani Stewart w obronie swoich pociech, rozpoczyna walkę z nieproszonymi gośćmi.

Cały film nakręcony został przy wpół zapalonym świetle albo w nocy. Praktycznie nie ma tam scen rozgrywających się w dzień. Dzięki czemu od początku do końca towarzyszy nam znakomita, bardzo mroczna atmosfera. Niezwykłe napięcie i dreszczyk emocji są praktycznie wszędzie. Ponura rezydencja, bliskość cmentarza i zawsze dobre samoprzemieszczające się przedmioty. Dzięki tym wszystkim czynnikom ten film ma swój własny, osobliwy charakter. Nie obyło by się oczywiście bez dużej dawki zdrowego krzyku. Cała historia jest troszeczkę zagmatwana. Czasami ma się poczucie zdezorientowania i nie bardzo się wie, co się w danym momencie dzieje. Zakończenie naturalnie wszystko wyjaśnia i po ponownym obejrzeniu Innych cała fabuła ma sens, jednak, gdy po raz pierwszy ogląda się film, niestety muszę powiedzieć, że uczucie dezorientacji jest. Bardo podobała mi się gra aktorów. Wybór był idealny, bo w tego typu filmach ważną rolę odgrywa mimika twarzy. Niezliczone zbliżenia i najazdy na profil, powodują, iż ta umiejętność jest tutaj niezbędna. Tak doświadczona aktorka jak Nicole Kidman nie miała z tym najmniejszego problemu, ale miłym zaskoczeniem było, to że filmowe dzieci Kidman rolę tę spełniły tak samo świetnie. Ile oni mieli lat? 8, 10? Jak na taki wiek, zasługują na duże uznanie.

Inni mają niestety jedną poważną wadę. Jest to na nieszczęście film, który jest genialny, gdy ogląda się go po raz pierwszy. Zakończenie zostało skonstruowane w taki sposób, że zaskakuje tylko za pierwszym podejściem. Po ponownym obejrzeniu, może i będziemy rozumieć każdy szczegół, ale nie zaznamy tego oniemiającego rozwiązania całej zagadki. Nie oznacza to, że nie można tego filmu obejrzeć jeszcze raz, jednak niestety nie będzie to już to samo ...

Moja ocena: 9/10 

wtorek, 14 października 2014

Szklana Pułapka.

TYTUŁ ORYGINALNY: DIE HARD
REŻYSERIA: JOHN MCTIERNAN
SCENARIUSZ: JEB STUART
PRODUKCJA: USA 
GATUNEK: SENSACYJNY
CZAS TRWANIA: 2h 11min
PREMIERA W POLSCE: 6 I 1989


Tym razem trochę inaczej. Film obejrzany oczywiście niedawno, w ramach przypomnienia, gdyż dopadło mnie znane niektórym uczucie pooglądania sobie odmóżdżającej kinowej rozpierduchy.Według mnie jest to jeden z lepszych ze swojego gatunku, biorąc pod uwagę przy tym nie tylko genialną rolę Bruca Willisa (kiedy był jeszcze młody i piękny), ale także świetne wykonanie i to, że film przez cały czas interesuje. Nie ma ani chwili, w której coś by się nie działo. Jest to co prawda jedno z głównych zadań tego typu filmów, jednak zrealizowane po mistrzowsku, uwzględniając przy okazji jeszcze to, że kręcono go ponad 20 lat temu!

Początek jest pokrótkim zapoznaniem nas z postacią Bruca Willisa, który tym razem wcielił się w postać kultowego już nowojorskiego policjanta - Johna McClane'a. Przyjeżdża on do Los Angeles, gdzie pracuje jego żona. W wieżowcu, w którym pracuje pani McClane odbywa się świąteczne przyjęcie. W pewnym momencie wpadają na nie niemieccy terroryści, którzy (a jakże by inaczej) więzią pracowników, pod groźbą śmierci i żądają okupu. W tym momencie wkracza McClane i rozpoczyna partyzancką walkę ze złoczyńcami.

Jak wspomniałam w dzisiejszych czasach jest to film już kultowy. Niektórzy porównują sukces Szklanej Pułapki wśród filmów sensacyjnych do Titanica pośród filmów katastroficznych. Skąd to osiągnięcie? I przede wszystkim, czy słuszne? Osobiście bardzo go lubię. Nie osiągnął co prawda w moim filmowym zbiorze statusu, który mówi, że jest to film tak genialny, że trzeba go obejrzeć raz w roku. Jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zasługuje na miano króla filmów sensacyjnych. Jest to nie tylko jedna wielka rozpierducha, ale także świetne poczucie humoru i niebanalna historia. Oczywiście nie obędzie się bez kilku naciąganych scen, w których na przykład zamiast logicznego i zwykłego zastrzelenia wroga, musi nastąpić brawurowa walka, z której bohater wychodzi prawie bez szwanku. Ale taki jest mankament tych filmów i trzeba się z nimi po prostu pogodzić. Nie mogę oczywiście zapomnieć o świetnej postaci Johna McClane'a, który chyba pobił rekord ilości wypowiedzianego słowa fuck w jednym filmie. Czasami wydaję mi się, że bardziej niż sama Szklana Pułapka klasyczne stało się pewne wypowiedziane przez niego zdanie: Yippie-ki-yay, motherfucker. Cokolwiek ono znaczy, nie można nie zgodzić się, że zna je nie mało osób.

Z tego co wiem, film ten ma również swoje kontynuacje. Jeśli dobrze liczę, filmów jest łącznie (na razie) 5. Nie zdziwię chyba nikogo, jeśli powiem, że pierwsza część jest najlepsza, ale no cóż, życie. Widziałam część drugą, zarówno jak i trzecią. Druga była trochę nudna, strasznie się dłużyła. Natomiast trójka bardzo fajna. Pomysłowa, ciekawie zrealizowana i z udziałem bardzo dobrego aktora, a mianowicie Samuela L. Jacksona. Nie miałam jeszcze okazji, aby podziwiać część czwartą i piątą, ale z tego co słyszałam, nie są to dobre filmy, mówiąc łagodnie. Wydaje mi się, że twórcy nie mają już pomysły na kolejne części i robią to wyłącznie dla pieniędzy. Mam tylko nadzieję, że to w końcu zakończą i pozwolą na miłe wspominanie tych pierwszych, ciągle świetnych i zadziwiających...

Moja ocena: 9/10


niedziela, 5 października 2014

Więzień Labiryntu.

TYTUŁ ORYGINALNY: THE MAZE RUNNER
REŻYSERIA: WES BALL
SCENARIUSZ: NOAH OPPENHEIM
PRODUKCJA: USA
GATUNEK: THRILLER, SCIENCE-FICTION
CZAS TRWANIA: 1h 53min
PREMIERA W POLSCE: 19 IX 2014

Słowami wstępu powiem, że jest to jeden z filmów, których ostatnio jest aż nadto. Mam na myśli filmy nakręcone na podstawie powieści. Nic do nich nie mam, tylko powoli zaczyna być to irytujące, że reżyserzy nie potrafią stworzyć czegoś własnego, tylko bazują na już napisanych historiach. Ale cóż. Niektórzy mogą pomyśleć, że skoro powstał po książce, to nie jest to dobry film. Albo zarzucać, że jest to po prostu kolejny film typu Igrzysk Śmierci. Ale według mnie, po obejrzeniu go, zmienią swoje zdanie. A oto dlaczego ...

Przygodę z Więźniem Labiryntu zaczynamy poznając Thomasa, chłopaka, który zostaje wywieziony w klatce na polanę otoczoną gigantycznym murem. Poznaje on tzw. strefowców, czyli ludzi, którzy mieszkają na wcześniej wspomnianej polanie zwanej Strefą. Thomas dowiaduje się od nich, że mur jest Labiryntem, wielką strukturą, która otacza całą Strefę z każdej strony, i z którego nie da się wydostać. Labirynt jest otwierany każdego ranka, by niektórzy strefowcy mogli go badać. Jednak na niewiele się to zdaje, gdyż Labirynt każdej nocy jest zamykany i zmienia położenie swoich korytarzy. Dlatego wyjście ze Strefy jest praktycznie niemożliwe. Jednak Thomas się nie poddaje i robi wszystko, aby uciec z tego więzienia. Pomaga mu w tym dziewczyna, która posiada cenne informacje, mogące uwolnić zniewolonych ludzi.

Książek, na podstawie których powstał ten film jest dokładnie trzy. Także można się spodziewać kolejnej filmowej trylogii. Czy to dobrze? Nie wiem. Pod koniec filmu modliłam się, żeby nie było kolejnych części. Jak dla mnie byłby idealny, gdyby był jeden. Gdyż końcówka filmu (której nie zdradzę, żeby nie spoilerować) zmieniła kompletnie postrzeganie całej historii. Raczej je obejrzę (bo z ciekawości bym pewnie umarła), ale zadowolona z tego faktu zdecydowanie nie jestem.

Więzień labiryntu 
.gif.Fabuła jest ciekawa, jest to coś nowego, coś czego jeszcze nie było. Dlatego tutaj daję duży plus. Historia jest tak pełna wrażeń, że praktycznie przez cały czas trwania filmu, od pierwszej do ostatniej minuty nie można przewidzieć, czego się można spodziewać. Jest to również film, w którym nie ma tak zwanego przeze mnie fiziu-miziu. Czyli ludzie najpierw giną, a potem zmartwychwstają. Znowu giną i znowu zmartwychwstają. I tak w kółko. Jest może trochę bardziej brutalny niż się spodziewałam, ale nie ma tam jakoś wyjątkowo krwawych scen. Jednak nie polecam go osobom o słabych nerwach. Napięcie towarzyszące widzom, przez cały film potęguje wspaniała i podkreślająca tajemniczość opowieści muzyka. Dobór aktorów bardzo mnie zadowala. Co prawda żadnego z nich wcześniej nie znałam, ale to nie znaczy, że film nie może być dobry. Myślę, że jest to ich naprawdę świetny debiut na  ekranie. Po tym na pewno powinni zostać zapamiętani. I najlepsze na koniec. Efekty specjalne. Przez duże E i duże S. Dawno nie widziałam czegoś tak zjawiskowego. Detale, z którymi stworzono cały świat są naprawdę imponujące. Wszystko takie realistyczne, takie... Aż brak słów. Naprawdę wielkie brawa.

więzień labiryntu gifJak dla mnie jedynym błędem (jeśli można to tak w ogóle nazwać) jest kontynuacja tego wszystkiego. Kolejne części nie mają nic wspólnego z Labiryntem. Na ich miejscu wymyśliłabym zupełnie inne zakończenie. Ale skoro twórcy już opierają się na powieści, to pewnie chcą się opierać do samego końca. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie kolejny filmowy tasiemiec. Liczę na miłe zaskoczenie.


Moja ocena: 8/10.


środa, 1 października 2014

Lucy.


TYTUŁ ORYGINALNY: LUCY
 REŻYSERIA: LUC BESSON
 SCENARIUSZ: LUC BESSON
 PRODUKCJA: FRANCJA
 GATUNEK: SCIENCE-FICTION
 CZAS TRWANIA: 1h 30min
 PREMIERA W POLSCE: 14 VIII 2014

Na wstępie powiem, że jest to film dość nietypowy, składa się na niego kilka, zupełnie niepasujących do siebie czynników. Po pierwsze: pomysł. Jak dla mnie super ciekawy, mianowicie: co by było, gdyby człowiek w pełni wykorzystywał swój mózg. Pomyślcie tylko, ile możemy używając jedynie 10% tego narządu, a 100% ?! Telepatia, telekineza, teleportacja. To wszystko byłoby możliwe... A w tym filmie to staje się możliwe...

Główną bohaterką jest (jak się można z resztą domyślić) Lucy, którą gra Scarlett Johansson. Poznajemy ją jako mieszkającą na Tajwanie studentkę, która zostaje zmuszona przez swojego chłopaka do dostarczenia pewnej walizki tajemniczemu panu Jangowi. Wkrótce okazuje się, że pan Jang jest przemytnikiem narkotyków, w walizce znajduje się bardzo silny narkotyk, a ona staje się jego ofiarą. Do jej jelita zostaje wszczepiona paczuszka z owym narkotykiem, który w skutek nieszczęśliwego wypadku pęka i zamienia Lucy w istotę o nadprzyrodzonych zdolnościach. Z każdą minutą zaczyna używać coraz większej części swojego mózgu, co zmienia nie tylko jej organizm, ale także sposób postrzegania świata. Jej zmysły zostają wyostrzone, opanowuje umiejętność kontrolowania materii, a także czytania w ludzkich myślach i wspomnieniach.


Wracając ... Nie można odmówić temu filmowi pomysłu, gdyż jest naprawdę fascynujący. Ale przecież film to nie tylko pomysł. Akcja. Zdecydowanie jest, ale średnio interesująca. Nie wciąga, nie zajmuje umysłu przez kolejny tydzień, ani nie powoduje pojawienia się specyficznej miny na twarzy. Fabuła. Zwiastun zdecydowanie zachęca, ale co dalej? Początek okej, ale z każdą minutą, robi się coraz dziwniej i ma się to specyficzne poczucie zdezorientowania i niewiedzy. Aktorzy. Nie mam zarzutów. Bardzo lubię Morgana Freemana, który tym razem wcielił się w postać doktora neurobiologii, a Scarlett Johansson .. nie jest to zła rola, ale także nie oscarowa. Myślę, że po prostu sama postać Lucy nie jest zachwycająca, także zagrała tą postać najlepiej jak mogła. Efekty specjalne? Nie licząc pościgów, które teraz pojawiają się w prawie każdym filmie akcji, to ich nie ma. Muzyka? Nic specjalnego.

Jeśli chodzi o przesłanie i cel zrobienia tego filmu, to jeśli dobrze zrozumiałam (a tu mam duże wątpliwości) chodzi o sens życia. Według twórców "Lucy" najważniejszy jest czas. Powinniśmy go doceniać i nie marnować. Żyć pełnią życia i korzystać z niego jak tylko się da. Niby morał jest oczywisty, ale przedstawiony w tak okrężny sposób, że gdyby nie ostatnie 20 minut, to trudno byłoby to określić.

Moja ocena: 4/10.

poniedziałek, 29 września 2014

Na dobry początek.

Hej!
Mam na imię Julia i .... no. Ogólnie rzecz biorąc założyłam tego bloga, żeby podzielić się z Wami moimi opiniami na tematy związane z filmografią: filmami, aktorami itp. itd. Jest to mój pierwszy blog, także nie mam doświadczenia, więc proszę o wyrozumiałość :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, a ja wytrwale będę pisać (bo u mnie z tym różnie) ...
Tak, więc miłego czytania na przyszłość, komentujcie, piszcie, przesyłajcie pomysły i ... co tam jeszcze chcecie :)
Do zobaczenia !
Julka